Święty Wojciech - co może nam powiedzieć dzisiaj?

09/05/2018

"Przypomną sobie i wrócą do Pana wszystkie krańce ziemi, 
oddadzą Mu pokłon wszystkie szczepy pogańskie. 
Jemu się pokłonią wszyscy śpiący w ziemi, 
przed Nim zegną się wszyscy, którzy staną się prochem"

Św. Wojciech urodził się w 956 roku w możnej, wpływowej rodzinie czeskiej, spokrewnionej z cesarzem niemieckim. Miał 6 braci. Jeden z braci Wojciecha, Poraj, według przekazów kroniki Tietmara z Cesarstwa Niemieckiego, przyjechał na tereny państwa Polan w orszaku Dobrawy, która przybywała do naszego kraju, by zostać żoną księcia Mieszka I. Urodził się w Libicach - jest to miejscowość położona przy trasie z Pragi do miejscowości Hradec Kralowa. Jego ród, Sławnikowice, był w posiadaniu rozległych terenów w południowych i wschodnich Czechach. W młodzieńczym wieku, wraz ze swoim bratem Radzymem, został przez rodziców wysłany do szkoły w Magdeburgu, gdzie otrzymał gruntowne wykształcenie. Obaj bracia byli przeznaczeni do stanu duchownego. Wojciech od najmłodszych lat pragnął być kapłanem i służyć Bogu i Kościołowi. Był człowiekiem głębokiej modlitwy, wrażliwym na ludzką krzywdę, ubóstwo, życiowe trudności. Czasy, w których żył nie były łatwe. Średniowieczne społeczeństwo podzielone było na warstwę bogatą i średniozamożną oraz na warstwę ludzi ubogich. Między tymi klasami społecznymi istniała wielka przepaść, a choć Kościół już od dziesięciu wieków swego istnienia wprowadził i rozwijał coraz bardziej miłosierdzie w formie pomocy najuboższym, to jednak w czasach św. Wojciecha ludzka bieda była zjawiskiem powszechnym w każdym europejskim narodzie. Św. Wojciech zawsze pochylał się nad ubogimi, sam będąc człowiekiem wykształconym i zamożnym. 

Biskupem Pragi został nie mając jeszcze wymaganych do objęcia tego urzędu 30-stu lat. Jednak Jego pojęcie o obowiązkach biskupa było niezwykle wysokie. Sam sobie na tym urzędzie stawiał wysokie wymagania i dostosowywał do nich swoje własne postępowanie. Podczas ingresu, gdy wchodził do katedry w Pradze, nie wdział butów, szedł boso. Był to znak dla wszystkich, że ten nowy biskup nie będzie schlebiał bogactwu, ale wspierał będzie czynnie ubogich. Wielu się to nie podobało. Od pierwszych dni zarządzania diecezją praską wprowadził ostrą dyscyplinę wśród duchowieństwa - solidna praca, posty, umiarkowanie w codziennym życiu. Szybko przestał być lubiany. Nie znamy okoliczności, dla których zaczął mieć bardzo duże problemy w swej pracy, które doprowadziły do tego, że musiał odejść z Pragi, opuścić swoją ukochaną diecezję. Możemy się tylko domyślać, że była to cena za sumienność, zdecydowanie i gorliwość w pragnieniu, by swoją posługę biskupią pełnić tak, aby jak najbardziej podobała się ona Panu. Odejście z Pragi było ciosem dla Wojciecha. Śmiało można powiedzieć, że była to porażka, plama na karierze. Wojciech udał się do Rzymu, do Papieża. Ojciec Święty powierzył Mu chwilowe zarządzanie diecezją na Morawach. Po ludzku patrząc nie był to żaden awans. Gdy zmarł w Pradze następca Wojciecha, Święty znów został przez Papieża posłany, by objąć władzę biskupią nad diecezją praską. Możemy jedynie domyślać się, że zarządzał diecezją znów żelazną ręką. I kolejny raz musiał odejść. Po raz drugi udał się do Rzymu, jednak teraz postanowił poświęcić się życiu mniszemu. Wstąpił do klasztoru na Awentynie. Prowadził tam życie poświęcone modlitwie, rozmyślaniom, pracy zakonnej i intelektualnej. W tym też czasie w Rzymie odbyła się rozmowa Wojciecha z Papieżem, w której postanowiono, że Wojciech poświęci się pracy misyjnej. Papież nie wyznaczył jednak czasu rozpoczęcia tej posługi przez Wojciecha. Nie znamy motywów, dla których Wojciech ze swym bratem Radzymem postanowili udać się na pielgrzymkę do Francji. Nawiedzili groby Świętych: Marcina, Benedykta, Dionizego. Następnie udali się na dwór swego dobrego przyjaciela, cesarza niemieckiego, Ottona III i tam przebywali dłuższy czas. Tu, podczas rozmów z cesarzem i w porozumieniu z Ojcem Świętym, postanowiono, że Wojciech i Radzym udadzą się na misje na północne i wschodnie rejony Cesarstwa, które wciąż jeszcze były pogańskie i ostro walczyły z wprowadzanym na ich ziemie chrześcijaństwem. Jednak wojna, która w tym czasie nagle wybuchła między Cesarstwem a plemieniem Połabian, uniemożliwiła Wojciechowi wyjazd na tę misję. Postanowiono więc, że Wojciech pojedzie z misją chrystianizacyjną na ziemie pruskie, szczególnie trudne do podbicia militarnego oraz chrystianizacji.

Podczas pobytu Wojciecha i Radzyma na dworze cesarskim, w Libicach doszło do tragedii. Ród Przemyślidów od wielu już lat był niezwykle zazdrosny o majątek i wpływy rodziny Wojciecha - Sławnikowiców. Pewnej zimowej nocy 995 roku senior rodu Przemyślidów, książę czeski Brzetysław II, zdradziecko napadł ze sprzymierzonymi siłami na Libice. Gród, pogrążony we śnie, był praktycznie pozbawiony obrony. Otoczeni i przerażeni ludzie usłyszeli zza murów zapewnienie księcia Brzetysława, że gdy poddadzą się i otworzą bramy, nic się im nie stanie. Otworzyli więc bramy, a zbrojni ludzie Brzetysława odnaleźli i wymordowali całą rodzinę Wojciecha: dzieci, kobiety, starców, mężczyzn. Według danych, którymi dysponują historycy - danymi kronikarskimi z Cesarstwa Niemieckiego oraz Rusi Kijowskiej, z tej okrutnej rzezi uratował się tylko jeden człowiek, najstarszy brat Wojciecha - Sobiesław. Uciekł on z Czech i uzyskał schronienie na dworze polskiego władcy, księcia Bolesława Chrobrego.

Wieść o wydarzeniu dotarła szybko na dwór cesarza i możemy sobie tylko wyobrazić, jakim była wstrząsem dla Wojciecha i Radzyma. Obaj bracia wyruszyli w podróż do Gniezna. W Gnieźnie odbyła się narada Wojciecha, Radzyma i Sobiesława z księciem Bolesławem Chrobrym. Wojciech i Radzym mieli udać się na ziemie pruskie. Książę Bolesław przydzielił im do pomocy kapłana o imieniu Bogusza oraz 30 zbrojnych wojów, którzy mieli asekurować misję. Nie wiemy, do którego momentu zbrojni ludzie towarzyszyli misjonarzom. Niektóre przekazy podają, że przez cały czas trwania misji, inne, że jedynie do Gdańska. Te właśnie przekazy wydają się historykom bardziej wiarygodne. Wojciech przechodząc przez tereny północnych plemion głosił wiarę chrześcijańską i chrzcił osady na leśnych polanach oraz większe grody, jak właśnie wspomniany już Gdańsk, w którym przeprowadził chrzest mieszkańców i nakazał ścięcie świętego dębu. Z Gdańska misjonarze łodzią przeprawili się na ziemie pruskie. Był to kraj ludzi bezwzględnych, dobrych wojowników, ludzi bardzo mocno związanych z kultem swoich bogów, ale też ludzi, którzy od pokoleń prowadzili nienawistną walkę z plemionami słowiańskimi. Żaden z misjonarzy nie znał języka pruskiego, a ludność przyjęła ich z wrogością. 

Pierwszy wypadek Wojciech miał już przy pierwszym kontakcie z rybakami pruskimi - jak przypuszczają współcześni historycy - w okolicach dzisiejszego Elbląga. Ponieważ nie znał języka, nie mógł wytłumaczyć swojej obecności na pruskiej ziemi. Wówczas rozzłoszczony rybak mocno uderzył Wojciecha wiosłem w plecy. Niedługo potem misjonarze zostali odstawieni do osady, gdzie na następny dzień stanęli na wiecu - czyli przed sądem mieszkańców. Było to 17 kwietnia 997 roku. Na wiecu z pomocą pruskiego tłumacza Wojciech wyjaśniał cel swojego przybycia oraz zasady wiary chrześcijańskiej. Jednak Prusowie nie chcieli okazać Mu zrozumienia. Powiedzieli: Nas i cały ten kraj na którego krańcach my mieszkamy, obowiązuje wspólne prawo i jeden sposób życia; wy zaś, którzy rządzicie się innym i nieznanym prawem, jeśli tej nocy nie odejdziecie, jutro zostaniecie ścięci.

Jednak Wojciech, Radzym i Bogusza nie opuścili terenów pruskich. Przyjechali tu, by nieść Imię Chrystusa ludziom, których dusze pragnęli doprowadzić do zbawienia. 22 kwietnia 997 roku położyli się spać pod gołym niebem nad brzegami jeziora Druzno. Jest to płytkie jezioro stanowiące część Zalewu Wiślanego. Nie było to miejsce nieznane Prusom. Niedaleko jeziora, w pobliskiej osadzie, znajdował się plac, gdzie już od IX wieku Prusowie dokonywali wymiany handlowej z przywożącymi drogą wodną swe towary Wikingami. W tej też okolicy było tzw. pole romowe, czyli święte miejsce wierzeń pruskich, gdzie stał święty dąb. To w takiej właśnie okolicy położyli się do snu misjonarze. Radzym miał wówczas sen, którego miał nie zapomnieć do końca swego życia. We śnie widział ołtarz, a na nim pięknie zdobiony kielich przygotowany do Mszy św. Zapragnął z całego serca wypić z tego kielicha. Podszedł więc do ołtarza i sięgnął po kielich, ale w ostatniej chwili powstrzymał go niewidziany dotąd ministrant, który powiedział: Zostaw. Ten kielich jest przygotowany na jutro dla Biskupa.

Rano, 23 kwietnia, misjonarze odprawili Mszę św. i odpoczywali, gdy nagle ze świętego gaju uderzyło na nich siedmiu uzbrojonych Prusów pod wodzą kapłana zwanego przez historyków Sicco (czyt. Sikko). Sicco jako pierwszy zaatakował misjonarzy - wielkim ostrym oszczepem przeszył serce Wojciecha. Dziś historycy interpretują ten akt Sicco jako rytuał religijny towarzyszący wykonaniu wyroku śmierci wydanego przez wiec. Wojciechowi następnie odcięto głowę i wbito na pal - był to znak wielkiego pohańbienia. Radzym i Bogusza zostali odesłani do Gniezna.

Głowę Wojciecha zdjął z pala i przywiózł do Gniezna nieznany z imienia Pomorzanin. Wkrótce potem Chrobry wykupił za wagę złota ciało Wojciecha i pochował w Gnieźnie. Radzym i Bogusza pojechali do Rzymu, gdzie starano się już o proces kanonizacyjny Wojciecha, który został doprowadzony do końca w 999 roku. W roku kolejnym, tysięcznym, w Gnieźnie odbył się zjazd, na którym cesarz niemiecki, przyjaciel św. Wojciecha, uczcił Jego pamięć. Wówczas, z woli Papieża, ogłoszone zostało pierwsze na polskich ziemiach arcybiskupstwo w Gnieźnie, któremu miały podlegać biskupstwa w Kołobrzegu, Wrocławiu i Krakowie. Wojciech został ogłoszony patronem Polski, a jego brat Radzym został pierwszym polskim arcybiskupem - poprzednikiem dzisiejszych prymasów Polski.

Po ludzku Wojciechowi nie udało się dosłownie nic. Dwukrotna porażka na urzędzie biskupa, wymordowano Mu rodzinę, nie zaznał spokojnego życia mniszego jak planował, nie został na dworze cesarskim, by tam robić karierę, a misje w Prusach nawet się nie zaczęły. Jednak życie i działanie św. Wojciecha niesie ze sobą niezwykłe przesłanie. 

Wojciech to człowiek, który był cały pogrążony w modlitwie. Wszystkie Jego poczynania zawsze były poprzedzane rozmową z Bogiem. Na Boga skierowane było Jego działanie, zawsze stawiał Go sobie przed oczyma. Bez Boga nie robił nic. Słyszymy jak Chrystus Pan mówi w Ewangeli: Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity. Przykład św. Wojciecha był inspiracją dla kolejnych misjonarzy, którzy pojechali do pogańskich plemion ratować te drogie Wojciechowi i Chrystusowi dusze, m. in. św. Bruno z Kwerfurtu. Śladami św. Wojciecha przybyli do Polski pierwsi mnisi z otoczenia św. Romualda, założyciela kamedułów - Benedykt i Jan, do których później przyłączyło się jeszcze trzech Polaków. Znamy ich dziś i czcimy jako Pięciu Braci Polskich. Działalność misyjna św. Wojciecha przyniosła więc piękny owoc dla Kościoła. Jest ona też i dla nas dziś szczególnie ważna. Zwraca naszą uwagę na pewien subtelny szczegół naszego codziennego życia: gdy przechodzisz obok krzyża czy obok kościoła masz odwagę przeżegnać się? Czy może wstydzisz się publicznego przyznawania się do Chrystusa? Tak mała sprawa, a pociąga za sobą ogromne konsekwencje. Bo jeśli wstydzisz się uczynić znak krzyża idąc ulicą, gdy ludzie na ciebie patrzą, to gdy przyjdzie do podjęcia ważnych decyzji, nie będziesz miał odwagi stanąć po stronie tego, co uczy Bóg, co podaje Kościół. Dlatego tak ważne jest, aby pamiętać o przykładzie św. Wojciecha - On nigdy nie wstydził się wiary, wyznawał ją mężnie, aż do poświęcenia własnego życia.

Widzimy dziś, jak niektóre grupy polityczne i społeczne usiłują odciągnąć nas od Kościoła, od Słowa Bożego. I tu również potrzeba jest przykładu św. Wojciecha dla nas. On miał odwagę nie tylko przyznawać się do wiary i Boga, ale też miał odwagę głosić Chrystusa. My Polacy jesteśmy narodem, który mocno stoi przy swych chrześcijańskich korzeniach. Nasze państwo zbudowane było na chrześcijaństwie. Mieszko I przyjęciem chrztu wprowadził nas w grupę państw chrześcijańskich. Państwo Polan przestało być państewkiem plemiennym, a stało się państwem należącym do Chrystusa, z którym już należało się liczyć. Śmierć św. Wojciecha i Jego pochówek w Gnieźnie usamodzielniły Kościół w Polsce i spowodowały, że odtąd nasze państwo stało się królestwem i rozwijało się w oparciu o wiarę i Boga. Dziś w Polsce na szczęście nie brakuje ludzi odważnie głoszących wartości wiary - czy to w granicach naszego kraju, czy to na obcej ziemi, gdzie Polacy wyjeżdżają do pracy. Jednak trzeba zapytać teraz samego siebie: czy ja mam odwagę, jak św. Wojciech, głosić Słowo Boże w swoim środowisku? W swojej pracy, w rodzinie? Jest to równie trudne dziś wśród najbliższych, jak było w czasach Wojciecha.

Czemu Wojciech pojechał do dzikiego kraju głosić Ewangelię? Bo On prawdziwie wierzył. Dla Niego Bóg nie był dalekim Sędzią, ale bliskim, zbawiającym, miłosiernym Bogiem. On wiedział, jak bardzo Bóg kocha każdą ludzką duszę, jak za każdym z nas tęskni, jak pragnie naszej miłości, naszego zainteresowania, jak Bóg bardzo chce dzielić z każdym z nas jego własne życie. Dla św. Wojciecha dusze i ich zbawienie to były priorytety. Człowiek był wielką wartością. Jak wspomniałem, gdy był biskupem Pragi, ujmował się za najbiedniejszymi, przeciwstawiał się handlowi niewolników, czyli ludzi z plemion słowiańskich sprzedawanych w niewolę muzułmanom. Już wtedy walczył o dusze i walczył o ludzką godność. Zapytajmy więc teraz każdy siebie: jak ja szanuję drugiego człowieka? Czy widzę w nim brata, który jest ważny w oczach Boga? Jak szanuję samego siebie? Czy widzę w sobie samym ukochane dziecko Boże i szanuję własne życie? A jak dbam o własną duszę? Św. Wojciech oddał życie za pruskie dusze, a czy ja dbam o swoją własną duszę? Czy modlę się? Czy pamiętam o Bogu? Czy ważne jest dla mnie moje własne zbawienie?

Św. Wojciech miał ciężkie życie. Każdy z nas ma ciężkie życie. Ciężar każdego życia jest inny, ma inną barwę, ale nie ma życia łatwego, pozbawionego problemów. Różnica może być jedynie w formie rozwiązywania tych problemów. Św. Wojciech rozwiązywał swoje problemy przed Bogiem w rozmowie z Nim. A ty? Jak rozwiązujesz swoje problemy? Ciskasz gromy dookoła, obrażasz się, poddajesz się? Czy przynosisz swe kłopoty przed ołtarz Boga i składasz je jako ofiarę prosząc o pomoc?

"Nie miłujmy słowem i językiem, ale czynem i prawdą" - mówi św. Jan Apostoł w swoim liście. Św. Wojciech był intelektualistą, wielkim człowiekiem, przyjacielem możnych i władców Europy. Mógł zostać na dworze cesarskim, ale On wolał pruską puszczę i jej bagna od cesarskich miękkich dywanów. Bo kochał - przede wszystkim Boga, a w Nim człowieka. I dlatego, że Jego miłość była prawdziwa, nie mógł poprzestać na czytaniu, pisaniu, dyskusjach. Musiał przywdziać płaszcz, zabrać do ręki kij wędrowny i wyjść do ludzi, by głosić im Chrystusa "czynem i prawdą", pociągając swoim przykładem do naśladowania i nas. Jak by powiedział Papież Franciszek - trzeba wstać z tej kanapy i miłować nie "słowem i językiem, ale - jak św. Wojciech - czynem i prawdą".

Sanktuarium Najświętszej Rodziny w Zakopanem
Jezu, ufam Tobie!
Powered by Webnode
Create your website for free! This website was made with Webnode. Create your own for free today! Get started